Karmel i życie w rodzinie

 

Można zadać pytanie, w jaki sposób realizować można ideał Karmelu w świeckim życiu?

Niejednej osobie może wydawać się to wręcz sprzecznością: jak pogodzić życie rodzinne i życie świeckiego karmelity. Przecież życie małżeńskie i zakonne, to dwie, zdawałoby się-różne -drogi.

Jak pogodzić miłość oblubieńczą do małżonka i miłość oblubieńczą do Boga?

Poniższe zamyślenie na ten temat nie wyczerpuje tematu, nie jest rozprawą, jest tylko krótkim wyjaśnieniem.

Trzeba wyjść od tego,że Bóg powinien być na pierwszym miejscu w życiu KAŻDEGO prawdziwego chrześcijanina.

Wszystko inne, gdyby zajęło to miejsce- byłoby bożkiem, bałwochwalstwem.

I dotyczy to także relacji do mężów,żon, dzieci, rodziców, przyjaciół itp., a nie tylko stosunku do mamony.

W związku z tym, tylko Bóg może być i  jest celem życia człowieka.

Nie zaś kariera, ani nawet rodzina. Wszystkie te rzeczy są tylko drogą do Niego.

Bez względu na to, ile wkładamy wysiłku , uczuć, emocji, pragnień w różne sprawy- wszystkie one są TYLKO sposobem, który Bóg nam daje, aby osiągnąć Jego.

Tak więc miłość do męża, do dzieci, do rodziców, do przyjaciół- powinna być-owszem-jak najbardziej- wielka, prawdziwa, szczera itp. Ale ona jest zupełnie inną miłością, niż miłość do Boga. Jest na innej płaszczyźnie. Jedna więc z drugą nie koliduje. Z miłości Boga czerpiemy miłość do kochania ludzi.

Bez Jego Miłości nie potrafilibyśmy kochać ich prawdziwie.

Św.Teresa od Jezusa usilnie przypomina nam także ewangeliczną prawdę,że nie kochamy Boga, jeśli nie okazujemy miłości bliźniemu. A przecież rodzina- to pierwsi bliźni, których Bóg daje nam do kochania!

Tak więc na tym nieustannym przepływaniu miłości nikt nie traci-zyskują wszyscy.

Jednak drugi człowiek -najbliższy i najbardziej ukochany -nie jest w stanie zrozumieć nas do końca, zbawić, wypełnić. Może to tylko Bóg, bo On jest naszym konstruktorem, tylko On wie, jak nas stworzył.Tylko On jest w stanie nas zrozumieć, zaspokoić.

Dlatego jest rzeczą jak najbardziej prawidłową Jemu oddawać wszystko, najbardziej pragnąć przebywać z Nim, Jego kochać, Jemu oddać się do dyspozycji,aby prowadził nas drogą jaką dla nas wybierze-zakonną, samotną, małżeńską- do Niego samego.

Nie ma nic , co mogłoby kolidować między np. małżeństwem, a życiem wewnętrznym w duchu Karmelu. Jeśli będę pełna pokoju i ufności, będę się opierać na Bogu, będę czerpać Jego miłość na modlitwie, by ofiarować ją bliskim, to bliscy raczej na tym nie stracą. Jeśli będę pełna Boga, to sam Bóg będzie ich kochał poprzez mnie i czy wtedy będą oni nieszczęśliwi?Jeśli będę żyć zgodnie z duchem ubóstwa, to nie bedę rozrzutna, nie będę egoistycznie zatrzymywać dla siebie wszystkiego i moi bliscy bedą mogli na tym tylko zyskać. Jeśli będę żyć czystością, to mój mąż nie bedzie bał się zdrady, wykorzystania, nie bedę także robić niczego ze złymi intencjami (nieczystymi).Jeśli będę posłuszna, to nie będę robić niczego”po swojemu”, „za plecami” i bliscy będą czuli się „ważni’, zauważeni, dowartościowani- bo zapytam o zgodę, o zdanie.

Wreszcie święci Karmelu nie mówią niczego innego, niż Jezus. Oni tylko objaśniają Ewangelię.

A Ewangelia bezsprzecznie jest dla ludzi wszystkich stanów, nie tylko dla mniszek klauzurowych.

Ponadto:

znam wiele osób, tóre studiowały teologię,  wiele osób, ktore należą do różnych wspólnot, PRZYCHODZĄ na Msze w dni powszednie, ODMAWIAJĄ liczne modlitwy, a nawet przyjmują Komunię św. i….wcale nie są lepsi niż byli. Dopiero kiedy zaczynają się modlić, modlić prawdziwie, spotykają się z żywym Bogiem na modlitwie, w której poddają pod Jego spojrzenie swoje życie, swoje wybory- dopiero to (w połączeniu z tamtym) przemienia ich i czyni świętymi. A przecież nikt nie powie, że to nieprzyjemnie mieszkać pod jednym dachem z taką osobą.

Karmel zaś uczy takiej właśnie modlitwy- głębokiej, życiodajnej, równającej pagórki, dającej ufność, pokój serca, miłość do ludzi, do bliskich.W czym więc miałby kolidować Karmel z życiem swieckim?

Jak nie kochać Boga bardziej, najbardziej, skoro Jego obecność w moim życiu czyni życie piękniejszym i lepszym, a i moim bliskim jest przez to ze mną lepiej, niż gdybym żyła po swojemu, bez Boga?

Nie poświęcę się przecież człowiekowi tak do końca, „na przepadłe”.

Bo mąż może odejść, umrzeć, dzieci założą własne rodziny, przyjaciele znajdą innych przyjaciół.

Wtedy zostałaby otchłań cierpienia.

Bóg nie odejdzie, nie pozostawi mnie samej, nie znajdzie innego towarzystwa, by mnie opuścić na zawsze.

Jemu więc bez wahania można oddać  wszystko, aby On tym kierował, bo wie , co dla nas najlepsze.

 

Zdumiewająca potęga wiary